borderline

czwartek, 14 listopada 2019

Paradoks

Jaki paradoks?

Otóż z jednej strony, robię dla siebie wszystko. Borderowo zapatrzona w siebie, w swoje uczucia, w swoje emocje, w swoje "chcę", "potrzebuję" oraz "muszę", odbierająca rzeczywistość zniekształconą, niesłuchająca wołania innych o ich potrzeby, pragnienia, chęci.

Z drugiej strony- nie potrafię zrobić nic dla siebie. Wszystko robię dla innych. Chcę każdego zadowolić, każdemu się przypodobać, u każdego mieć atencję, każdemu dać wszystko, byleby tylko ze mną był w ten czy inny sposób. Nikogo nie zawieść, każdemu pomóc, zaofiarować się, zrobić przysługę, wesprzeć itd.

Natłokiem makabrycznych wspomnień, jednej wielkiej traumy życia, zatraciłam granicę pomiędzy braniem i dawaniem. A brać i dawać trzeba po równo, aby móc utrzymać jakąkolwiek zdrową relację.

To, co teraz robię- psychiatra, psycholog, najpierw zeszyt i długopis, a teraz blog- robię to dla kogoś. Ten ktoś mówi, że powinnam to robić dla siebie. Ma rację. Jeśli zrobię choć raz coś dla siebie, ale naprawdę dla siebie, nie autodestrukcyjnie uzależniając swoje szczęście od innych, to będę zdrowa. Będę znała swoje granice, będę mogła wyznaczać granice innym, będę widziała granice innych ludzi. A przynajmniej taką mam nadzieję.

Ale póki co- nie umiem robić nic dla siebie. Ciągle się za coś karzę, cały czas dobijam. Często, kiedy z tym kimś rozmawiam wiem, że mam rację. Ale wiem też, że często wymagam czegoś, czego on często nie jest w stanie zrobić, nawet, gdyby bardzo chciał. Wiem też, że często on ma rację. Ale oboje już nie potrafimy się siebie słuchać nawzajem. Oboje idziemy w zaparte nieważne czy mamy rację czy nie. To bardzo przykre.

Ta osoba jest punktem trzech bardzo ważnych rzeczy, które wpłynęły na moją decyzję o rozpoczęciu leczenia:
1. Przy tej osobie pierwszy raz w życiu byłam szczęśliwa. Tak- kilka miesięcy nie bałam się niczego, zachowywałam względny dystans, starałam się słuchać i chyba mi to wychodziło. Kilka miesięcy czułam się, jakbym złapała boga za nogi i cieszyłam każdą chwilą. I dawałam szczęście tej osobie. Do czasu...
2. Przy tej osobie wyszły ze mnie moje najgorsze.. nie wiem... nie cechy. Objawy. Najgorsze objawy bordera. Zaraz po kilku miesiącach zachłyśnięcia się szczęściem, normalnością- zaczęłam się bać, że to wszystko stracę. Tak bardzo się bałam, że robiłam wszystko, żeby tego nie stracić, co oczywiście zaowocowało odwrotnością. Jest to niewątpliwie moja wina, ale nie tylko. Nie chcę jednak zagłębiać się w winę innej osoby lub osób, bo nie o to chodzi w moim blogu, żebym się usprawiedliwiała, ale w miarę obiektywnie była w stanie spojrzeć na własne podejście, zachowanie, działania, myśli- aby je zmieniać i odrzucić część mojego patologicznego jestestwa. Te najgorsze objawy, jakie wychodziły powoli i skokami zmusiły mnie do zasięgnięcia pomocy u specjalisty. Wtedy dopiero zobaczyłam, że nie wszyscy myślą jak ja- że to ja myślę inaczej.
3. W pierwszych miesiącach udowodniłam, że potrafię być normalna. Że potrafię zdrowo kochać, nie bać się, nie wymyślać. Chcę mieć to na stałe, bo już wiem, jakie to uczucie. Chcę być lepsza i móc spełnić swoje marzenia, tak proste, a tak trudne i odległe- mieć dom i rodzinę. I wierzę, że kiedyś mi się to uda. Chciałabym, by było to z tą osobą. Ale paradoksalnie- żeby tej osobie było ze mną dobrze, muszę zacząć robić coś dla siebie, a nie dla niej. Tylko tak efekt będzie stały, a nie na chwilę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz